- Gdzie, gdzie!
Oczywiście, ledwie wstałem od biurka i wyjąłem ołówek z szuflady, mój słodki koteczek bezczelnie rozwalił się na zeszycie od chemii i zaczął myć łapkę.
- Co się gapisz, impertynencie? - zapytałem, ciężko siadając przed biurkiem. Hernán wlepił we mnie swoje ogromne, pomarańczowe oczy. Uosobienie niewinności. Niech go coś.
- Widzisz, koteczku… Muszę odwalić te durne zadania z chemii. A ty mi to wybitnie utrudniasz.
Hernán miał gdzieś chemię i inne tego typu bzdety. Przeciągnął się, przewalił na grzbiet i zaczął donośnie mruczeć. Przygładziłem jego perłowoszare futerko. Jest słodki, trzeba mu to przyznać.
- Wiesz co, kocie? - przyjrzałem mu się krytycznie - Jesteś strasznie gruby.
Kocur prychnął urażony i wstał. Po chwili namysłu jednak z powrotem usiadł na zeszycie, patrząc na mnie wyzywająco.
- Trzeba by cię odchudzić - oznajmiłem mściwie - Pora na… dietę.
Hernán miauknął rozpaczliwie i, chcąc ratować swą sytuację, zaczął się łasić. Przy okazji zlazł z zeszytu. Zsadziłem go na ziemię. Kot, niepewny, czy jego akcja “mruczando” zakończyła się sukcesem, wskoczył mi na kolana. Ostateczne dobicie przeciwnika (w kocim wykonaniu).
- Można by… Można by kupić karmę pobudzającą dla leniwych kotów. To taka, która ma mało kalorii, a daje kopa. - wyjaśniłem kotu. Nie wyglądał na zachwyconego moim planem.
- I musiałbyś zacząć się ruszać. O, wiem! Kupię ci nowe szelki i będziesz chodził na spacery!
Hernán popatrzył na mnie błagalnie. Nie rób mi tego, mówiły jego oczy.
- Jeszcze muszę odwiedzić Hammurabiego - dodałem w zamyśleniu - Nie, on nie jest za gruby. Ale przydałoby się porządnie potrenować.
Kot zrezygnował z dalszych prób przekonania mnie, że ma talię cienką jak osa. Przeszedł do bardziej radykalnych kroków - schował się pod szafą. Nie miałem ochoty go wyciągać.
- Jeszcze porozmawiamy - rzuciłem groźnie i opuściłem pokój. Chemia może poczekać, a Hammurabi nie.
Znalazłem konia na pastwisku. Miał zaskakująco dobry humor. I sierść posklejaną błotem.
*godzinę później, gdy Hammurabiego wreszcie udało się doczyścić*
Wjechaliśmy na padok. Gdy nie ma innych jeźdźców, to bardzo przyjemne miejsce.
- Poćwiczymy giętkość - postanowiłem na głos podczas stępowania - A potem drągi i kilka skoków. Dwa, trzy, może ewentualnie cztery.
Zaczęliśmy od wolt na prawą stronę, z którą Hammurabi sobie lepiej radził. Jakoś lewa strona zawsze była sztywniejsza. Musimy jeszcze nad tym popracować.
Potem wolta na lewą stronę, półwolta, wolta na prawą, półwolta, wolta na lewą… Zmiana kierunku po przekątnej, ósemka. Na środek padoku, slalom między pachołkami. Nie wiem, skąd się tam wzięły, ale przydatne.
Hammurabi się rozochocił. Stęp go wyraźnie nudził. Ruszyliśmy kłusem. Ten popapraniec niecierpliwił się i przyśpieszał. Co ja z nim mam!
W końcu po kilku kółkach zmieniliśmy kierunek, półparada i w narożniku galop. Było wspaniale - po raz pierwszy od długiego czasu Hammurabi nie zgasł przez dwa kółka. W połowie trzeciego już zwolnił i raptownie się zatrzymał. Ponagliłem go do z powrotem do kłusa i ruszyłem na drągi. Wałach ciągle zahaczał nogą o ostatni drąg. Nie mogłem jednak dopuścić, aby się znudził. Więc zatrzymałem się, zsiadłem i ustawiłem naprędce niską przeszkodę.
Hammuarbi już ją zobaczył i uderzał kopytami o ziemię. Chciał skoczyć, każda jego cząstka chciała skoczyć. Nigdy jeszcze nie widziałem go w takim nastroju.
Kontrolne kółko kłusem, półparada, zagalopowanie… Nakierowanie na przeszkodę…
I skok. Najwspanialsza chwila.
Hammurabi odbił się mocno od ziemi, naprężył i przeleciał nad poprzeczką. Miał talent, miał ogromny talent. Tylko dlaczego zawsze był taki leniwy?!
- Nieźle - usłyszałem nagle za plecami. Wałach się zatrzymał i stulił uszy. Obróciłem go i ujrzałem…
<ktosia, który teraz będzie łaskawy skończyć ;p>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz