Drugi dzień w Akademii. Chciałam skończyć śniadanie jak najszybciej... Z kilku powodów.
Po pierwsze, Laurenty chciał rozprostować skrzydła. Po drugie, jeszcze nie poznałam Riojy (czyt. RIOHY). A po trzecie... Ten chłopak. Johny.
Przyznaję, że nie wzbudził we mnie pozytywnych uczuć. Wpadł na mnie, wytrącił talerz z ręki i w ogóle. Potem zaprosił na jakieś spotkanie, które pachnie mi podrywem. Ale coś w nim jest. No i to pierwsza osoba, którą poznałam w Akademii.
Ciekawe, czy lubi czytać. I czy mu się podobam. Nie żeby coś, jednak zawsze ta świadomość. I czy ubierać się jakoś specjalnie? Makijaż?
Z tych rozmyślań wyrwał mnie Laurenty, domagając się wyjścia na zewnątrz. Apodyktyczny ptak nie pozwolił mi nic zrobić, nawet się uczesać! Naprawdę, jeśli sokół czegoś chce, zawsze dopnie swego. Musiałam go wziąć.
Opuściłam Akademię i, z Laurentym na rękawicy, ruszyłam w kierunku stajni. Ku mojej irytacji poczułam, że się denerwuję. Jakby ten chłopak był tego wart!
Zobaczyłam go już z daleka. Wokół niego fruwało jakieś coś dziwnego, kolorowego. Papuga?! O, nie!
Laurenty dojrzał papugę pierwszy. Nim zdążyłam zareagować, wystartował w górę. Po kilku sekundach krążył już nad naszymi głowami, czekając na okazję. Tylko nie to!
- Johny - wrzasnęłam - łap tą papugę i gdzieś schowaj! Błagam, szybko!
Popatrzył na mnie zdumiony. Faktycznie, ładne przywitanie. Pomyślałam z przerażeniem, że pewnie uznał, że nie lubię jego ptaszyny! Ale jeśli nie schowa jej, to wolę nie myśleć, co zrobi Laurenty...
- Proszę - dodałam zdenerwowana - zaraz wyjaśnię, tylko ją schowaj...
Kiwnął głową i energicznie schwytał skrzeczącą papugę, po czym bezceremonialnie wepchnął ją do kieszeni. Wystawał tylko czerwony łebek. Odetchnęłam z ulgą i spokojnie gwizdnęłam.
Jak się spodziewałam, Laurenty zaczął pikować w dół w naprawdę efektowny sposób. Johny dopiero wtedy zauważył mojego sokoła i zrobił pełen przerażenia krok w tył. Uspokajająco pokręciłam głową, czekając na ptaka. Papuga schowana, więc nie było żadnego niebezpieczeństwa. Na psy i koty Laurenty nie polował...
Gdy Laurenty zwycięsko dotarł na rękawicę, klepnęłam go ręką w dziób.
- Laurenty, ty debilu. Mówiłam ci, że możesz polować tylko i wyłącznie na gołębie. Papugi to nie gołębie. Jasne?
Ptak smętnie spuścił łebek. Johny odzyskał głos.
- To... To twoje? Znaczy...
- Rozumiem. Tak, mam sokoła. Niestety, polującego... Chociaż i tak to nie to samo, co sokół wędrowny. Lannery to podobno nie są “typowi zabójcy”. W przypadku Laurentego mam jednak pewne wątpliwości. A, i możesz wyjąć papugę. Byle nie latała.
Johny jeszcze nieco drżącą ręką wyjął papugę z kieszeni i posadził ją sobie na ramieniu. Natrafiając na moje zaciekawione spojrzenie, powiedział:
- Ma na imię Barbossa.
- Ładnie. Prawie jak cesarz Fryderyk Barbarossa. - uśmiechnęłam się do niego - Mogłabym zobaczyć twojego konia?
<Johny? mogę czy nie? :D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz