piątek, 26 lipca 2013

Od Chrisa - początek cz.1

Ta Akademia to niczego sobie hacjenda. Spodobała mi się nawet.
Mnie i Hammurabiego przywiózł mój stary wypożyczonym koniowozem. Wolałbym sam jechać, jednak kochanego ojczulka jak zwykle walił fakt, że mam już prawo jazdy. Cóż.
Nikogo nie było, więc postanowiłem zostawił rzeczy na zewnątrz i poszukać stajni.
Ta stajnia nie była znowu jakoś niezwykle ukryta, trafiłem niemalże od razu. Wybrałem Hammurabiemu boks obok jakiegoś fryza i zawiesiłem mu jego zabawkę na suficie, żeby się nie nudził. Ok, konia mogę zostawić samego. Pora rozejrzeć się za tą całą Kamilą.
Wróciłem do rzeczy. Wziąłem walizkę, gitarę i koszyk z Hernánem i przypuściłem szturm na drzwi Akademii. Niepotrzebnie; były otwarte.
Znalazłem się w holu. Wisiała tam duża korkowa tablica, cała w papierach. Zaciekawił mnie szczególnie świstek “Dyżury opieki nad końmi”. Wtedy wpadłem na fajny pomysł.
Wyjąłem czerwony długopis z torby i przy wtorku, a był poniedziałek, napisałem “ZAMIANA Z: CZWARTEK”. Zobaczymy, co inni na to! Oj, będzie chryja...
No dobra, ale teraz wracamy do poszukiwania Kamilii. Może najlepiej po prostu znajdę jakiś gabinet albo co? Hmmm. A może to te drzwi naprzeciw? Delikatnie zapukałem.
- Proszę.
Bingo!
- Dzień dobry, nazywam się Christopher Chapman. Jestem zapisany do tej Akademii i... - starałem się być nieśmiały i bardzo zażenowany sytuacją, żeby wzbudzić sympatię kobity. Udało mi się.
- Och, oczywiście! - jaki matczyny ton! - Już, już. Zaprowadzę Cię do pokoju... A Twój koń?
- Znalazłem sam stajnię - uśmiechnąłem się skromnie - Jest bardzo ładna i przestronna. Hammurabi od razu w niej zagustował.
Widziałem, że zrobiło jej się przyjemnie od tego komplemenciku. Od razu stała się milsza. Pomyślałem ze złośliwą uciechą, że niedługo zatańczy tak jak jej zagram. To tylko kwestia czasu.
Dostałem pokój numer piętnaście. Nawet spoko, duży, niebieskie ściany. Lubię niebieski. Była też wysoka szafa - bardzo dobrze, Hernán często obserwuje świat z góry.
Rozpakowałem się bardzo powierzchownie - oparłem gitarę o szafę, położyłem koszyk Hernána przy oknie, walizkę w kącie, torbę z książkami szkolnymi pod biurkiem. I jest git!
- Teraz są lekcje - poinformowała mnie Kamila. Przez chwilę obawiałem się, że mnie na nie wyśle! - Jednak nie pójdziesz dziś na nie, ponieważ jest to pozbawione sensu. Możesz tu sobie pochodzić, rozpakować się. Ewentualnie poćwiczyć na ujeżdżalni.
Z trudem stłumiłem westchnienie ulgi, za to uśmiechnąłem się do niej wdzięcznie i powiedziałem słodko:
- Dziękuję pani bardzo. To miejsce jest wspaniałe!
Kamila skinęła głową i, zadowolona, opuściła pokój. A ja chwilę potem udałem się do konia.
Hammurabi zachowywał się jak zwykle. Zmiana domu nie uczyniła na nim większego wrażenia. Beztrosko obgryzał plastikowe jabłko i ogólnie był szczęśliwy. Pomyślałem, że fajnie byłoby, gdyby zapoznał się z innymi końmi, więc zacząłem po kolei wypuszczać je na padok. Niech sobie pohasają, bidusie... A Hammurabi się zaklimatyzuje.
Potem wróciłem do pokoju i zacząłem wypakowywać się na poważnie. Miałem nadzieję, że lekcje niedługo się skończą i kogoś poznam...

<CDN. to nie koniec intrygi Chrisa... ;)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz