sobota, 20 lipca 2013

Od Johnn'ego CD Carmen

Dziwnie się poczułem. Ale ten chiński mędrzec całkowicie powalił mnie z nóg. Ona... Była taka poważna. I zupełnie inna od tych wszystkich pustych lasek, które znałem z tamtej szkoły. Pociągała mnie... Kurde, ale bredzę. Lepiej zastanów się co zrobisz jak z tego młyna wyskoczy jakiś gościu z siekierą i krzykiem "Oddajcie mi moją narzeczoną!!!" Wzdrygnąłem się. Hm, może i wyjdę na tchórza ale nie powinniśmy tam iść. Już miałem otworzyć usta gdy niebo przecięła błyskawica, zaraz na nią wielkie buuum, które znaczyło tyle co grzmot. Gdy biegliśmy przez most, z końmi deptającymi nam po piętach zaczęły padać już pierwsze krople deszczu. Deszczu, zakańczającego słodkie, wakacyjne lenistwo. W końcu kiedyś lekcje zacząć się muszą. Westchnąłem. Chciałem sobie jeszcze trochę pojeździć w terenie, bez obawy, że gdy wrócę, będzie na mnie czekać powitalna kupa lekcji do odrobienia. Ech...
- Jaką jesteś uczennicą? - wypaliłem ni z gruszki ni z pietruszki ale częściej coś powiedziałem niż pomyślałem, no cóż, jakiś sposób na odwrócenie uwagi o sytuacji to jest prawda?
Carmen popatrzyła na mnie dziwnie. Pewnie też sądziła, że to naprawdę nie jest zbyt odpowiedni moment...
- Taką sobie. Raz dobrą, raz złą, częściej tą... - nie usłyszałem co powiedziała bo kolejny huk zadzwonił mi w uszach. Zachwiałem i nieomal wpadłem do rwącej już teraz rzeki. Na szczęście Perła pacnęła mnie łbem w ramię i szybko odzyskałem równowagę. Klacz popatrzyła na mnie tym swoim wzrokiem: "Rusz tyłek jak nie chcesz zmoknąć!" Przyznałem jej rację kiwnięciem głowy. Byliśmy już prawie w młynie. Koło obracało się wściekle rozchlapując wszędzie wodę. I tak byłem cały mokry...
- Szybciej! - krzyknęła Carmen gdy mostek prawie załamał się pod naszym ciężarem. Nie mogłem uwierzyć, że dalej po nim biegniemy..
Dotarliśmy do młyna. W końcu. Rozglądnąłem się. Było tu dość... Jakby to ująć? Przerażająco?? Tym bardziej, że zaczęło się gwałtownie ściemniać... Otworzyłem drzwi, które otworzyły się z jękiem jakby wołały: "Niee ootwieeraaj naaas, jeeeśli niee chceeesz żeeby staaała ci sięę krzyyywdaaa". No cóż... Duchy nie znają oliwy.
Z głośnym człapaniem wtoczyliśmy się do środka. Natychmiast zatrzasnąłem drzwi. Kapało mi z nosa, włosów i ubrania. Carmen, mimo iż także nie była zbyt sucha, dalej świetnie wyglądała.
Wiatr przetaczał się z jednego okna do drugiego, wyjąc, jęcząc i zawodząc. Cały młyn skrzypiał, jakby zaraz miał runąć. Usiadłem na podłodze obok Carmen. Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę, ale dziwnie podejrzany cień, przemykający po ścianie uratował mnie.
- C-co to było-o? - zapytała Carmen, podczas gdy ja patrzyłem z przerażeniem. Nie chciałem odpowiedzieć takim banałem jak: "To na pewno wiatr." Śmiech utknął mi w gardle, i omal się nim nie zakrztusiłem.
- To... Nie wiem - wyjąkałem. Super. Już lepiej by brzmiała gatka o wietrze. Siedzieliśmy jak skamieniali przez kilka krótkich chwil podczas gdy cień biegał z jednej ściany na drugą, rozsypując mąkę. Dopiero teraz zauważyłem, że nie ma tu ani jednej pajęczyny, ani garstki kurzu... Na szczęście burza zaczęła przechodzić, ale nadal było ciemno jak w... no wiecie. Ruszyliśmy ku wyjściu, ale gdy mieliśmy otworzyć drzwi rozległ się najstraszliwszy śmiech jaki kiedykolwiek słyszałem. Dzwonił mi w czaszce jak przeraźliwy krzyk... Mój krzyk. Pomieszany z krzykiem Carmen. Wtem na drzwi spadła drewniana blokada. Chwyciłem ją za rękę i chwilowo nie myśląc o koniach pociągnąłem ją w stronę okna, przez które wyskoczyliśmy. Konie widocznie też to usłyszały bo przerażone wyłamały drzwi i wybiegły na dwór. Oniemiałem z wrażenia. Na dworze było już jasno, na niebie świeciło słońce i rozciągała się przepiękna, wielobarwna tęcza. Ale jeszcze większe wrażanie było gdy popatrzyłem przed siebie. Stała tam pani Kamila i cała reszta ludzi z Akademii. Przyglądali się nam z zaciekawieniem, a ja złapałem się na tym, że dalej trzymam Carmen za rękę i natychmiast ją puściłem...

<Carmen? Przeraziłaś się? :D>
<Ps. Czyżbyśmy dostali ochrzan przy całej klasie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz