Leżałam na łóżku i wpatrywałam się martwo w sufit. A więc to koniec. Teraz się tylko spakować i jechać.
Na początku było tak wspaniale. Miałam cudowny pokój, własnego konia i prawdziwego przyjaciela. Kamila mnie lubiła. Laurenty był... Po prostu był. Wydawało mi się, że mam wszystko, czego potrzebuję do szczęścia. A teraz...?
Pokój zmieniono. Koń stał się płochliwy i niepewny, w dodatku bardziej przywiązany do Kamili niż do mnie. Prawdziwy przyjaciel... Wyznał mi miłość, po czym zaczął umawiać się, flirtować z innymi dziewczynami. Kamila mnie nienawidzi, a Laurenty wybrał wolność. Wyleciał do lasu i już nie wrócił.
Co mi, w takim razie, pozostało? Miałam wszystko, a teraz nie mam nic.
Dopiero teraz zauważyłam, że nie mam żadnych przyjaciół. Ani choćby znajomych. Nie mam komu powiedzieć, co mnie dręczy, ba, nikogo nie obchodzi, co się ze mną dzieje. Chyba jedyne wyjście to wyjechać. Już się z tym pogodziłam - powiedziałam nawet Kamili, że się źle ostatnio czuję i nie wiem, czy nie powinnam wrócić do domu. Ale dalej nie mam odwagi napisać do rodziców. Ani powiedzieć tego Johnn’emu.
Raz się zebrałam w sobie i ruszyłam prosto do pokoju Johnn’ego gotowa, aby z nim poważnie porozmawiać. Już, już miałam zapukać, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich Johnny z... dziewczyną. Uciekłam stamtąd prosto do biblioteki. To jedyne bezpieczne schronieni w całej Akademii, prawie nikt tam nie chodzi.
Podsumowując, wszystko się popsuło. A mi pozostał tylko wyjazd... Albo zabójstwo...
Z tego odrętwienia pełnego niezbyt przyjemnych myśli wyrwało mnie mocne pukanie do drzwi.
- Proszę - rzuciłam słabo, modląc się, żeby nie był to Johnny. Ani Kamila. A najlepiej, żeby to było tylko złudzenie, żeby nikt nie pukał...
- Cześć - usłyszałam delikatne skrzypienie drzwi i głos Chrisa - Co jest? Czemu tak leżysz zamknięta w pokoju?
- Planuję morderstwo - odparłam bez zastanowienia. Chris się roześmiał.
- Na kim?
- Na tobie, jeśli zaraz stąd nie wyjdziesz.
- A poza tym? - on faktycznie jest bezczelny.
- A co cię to obchodzi?
- Chodzi o Johnn’ego? - zapytał z błyskiem w oku.
- Jak śmiesz?!
Chris znowu zaczął się śmiać i usiadł swobodnie na krześle. Dopiero wtedy rzuciło mi się w oczy, że ma rękę w gipsie.
- Co ci się stało z ręką? - zapytałam - Czyja to zasługa?
- Hammurabiego. Szkoda, Johnny chciał to zrobić, ale mój kochany konik go wyprzedził... Wyobrażasz sobie, jaką Johnny miał zawiedzioną minę?
- Mówisz poważnie?
- Nie.
- Jak zwykle - burknęłam - A tak na marginesie, czy byłbyś łaskaw opuścić mój pokój?
- Nie byłbym. Muszę cie powkurzać.
- Coooo?! - wrzasnęłam, zrywając się na równe nogi.
- Właśnie dlatego. Żebyś przestała leżeć i liczyć pająki na suficie.
- Tu. Nie. Ma. Pająków. - wysyczałam.
- Zjedzone? - zainteresował się Chris.
- Tyyyy! - zaczęłam krzyczeć - Ty... kretynie! Idioto! Impertynencie!
W tym momencie drzwi do pokoju gwałtownie się otworzyły i...
<ktoś w nich stanął. kto? :) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz