piątek, 16 sierpnia 2013

Od Chrisa CD Emily, Johnn'ego, Carmen

- Ooo, Emilka. Pomóc? - zapytałem usłużnie, podchodząc do siedzącej na ziemi dziewczyny. Ta popatrzyła na mnie jak na palanta. Swoją drogą, zaskakujące, że tyle osób w jednym dniu potrafi patrzeć się na mnie jak na kretyna.
- Spadaj - warknęła, podnosząc się.
- Pomogę ci jednak - stwierdziłem, podając jej lewą rękę. Prawa złamana.
- Mówiłam, spadaj.
- Nie mów tyle, bo cię jeszcze języczek rozboli.
- SPADAJ, PALANCIE!
- Oj, Emilka, Emilka. Ty mały nerwusie.
- Czy ty nie rozumiesz po polsku?!
- Tak średnio - odparłem bezczelnie, biorąc ją pod ramię i zdecydowanie prowadząc ku Akademii.
- Gdzie ty mnie prowadzisz?!
- Emilka, wydzierasz się co najmniej jak porywany przedszkolak.
- Ty... Ty... - wycedziła z nienawiścią.
- Ja? Co: ja? - zapytałem niewinnie.
- Nienawidzę cię. - wyrzuciła.
- Za co, Emilko, duszyczko przeczysta? - żadna nowina, nie ona pierwsza mi to mówi. Johnny powtarza to z dziesięć razy na dobę. Co najmniej dziesięć.
- Za... za ten cholerny zeszyt od fizyki! Jak mogłeś!
- Zwyczajnie, Emilko.
- Nawet mnie nie przeprosiłeś! Ani nie szukałeś! - miała łzy w oczach. No niee, zaraz się rozbeczy i będę miał problem. Pora działać.
- Emilko - przemówiłem czule (prawie jak do Hammurabiego) - nie moglem cię szukać. Twoje milutkie pchnięcie spowodowało mocnego kopniaka od Hammurabiego i uszkodzenie ręki. Przeprosić też nie miałem okazji, bo w trybie nagłym musiałem odwiedzić szpital. Jasne?
Patrzyła na mnie nachmurzona. Nie wierzy mi, mimo ręki w gipsie. Mówi się trudno. Pociągnałem ją do Akademii. Była wyraźnie zła, ale przynajmniej nic nie mówiła. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Szliśmy w milczeniu bardzo długo. Zaskakująco długo.
- Bałam się w tym lesie - odezwała się Emily niespodziewanie. Aż się wzdrygnąłem - Naprawdę się bałam... Spadłam z konia, byłam zupełnie sama. I przez chwilę łudziłam się, że mnie znajdziesz...
To wzruszające wyznanie przerwał krzyk. Nie ludzki - krzyk ptaka drapieżnego. Po chwili coś sokołopodobnego zaczęło pikować na dół i z wielka gracją wylądowało na mojej złamanej ręce.
- O, cholera - jęknąłem.
- To chyba sokół Carmen - powiedziała nagle Emily - Idziemy odnieść?
Kiwnąłem głową i energicznie ruszyliśmy do pokoju Carmen. Na pukanie nikt nie odpowiadał, więc po chwili namysłu po prostu otworzyliśmy drzwi. Wtedy naszym oczom ukazała się dość... intymna... scenka...

<Johnny? Carmen? Emily? xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz