- Te, piękny - rzuciłem, stając przy boksie klaczy Johnn’ego - Wspaniale się zachowałeś, nie ma co.
- Odwal się - usłyszałem z głębi boksu.
- Nie zdziwię się - ciągnąłem dalej, niezrażony - Jeśli Carmen teraz na serio wyjedzie.
- C-co? - Johnny nareszcie wylazł z boksu.
- A tak. Nie mówiła ci? - zapytałem drwiąco.
- Nie kłam - wycedził, wściekły.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie kłamię. Nie mam po co.
- Nie kłamiesz - powtórzył z furią - To co ma znaczyć wiadomość, że Carmen wyjeżdża?! Skąd niby to wiesz?! I co robiłeś w jej pokoju?!
- Odwiedziłem ją - odparłem ironicznie - Nie wolno?
- Tobie... NIE!
- Ach, tak... - mruknąłem - To co, dalej siedziałaby tam zupełnie sama, co? I wtedy byłbyś zadowolony?
- Odwal się! - ryknął Johnny - Ode mnie i od niej!
- Dobrze, odwalę się. - powiedziałem beznamiętnie, odwróciłem się i opuściłem stajnię. Johnny chyba się tego nie spodziewał, bo go totalnie zamurowało. Ale aktualnie miałem to głęboko gdzieś.
To gdzie by tu teraz? Ach, jasne. Do Carmen. Tylko może wezmę Hernána, który swoim nieodpartym urokiem zatrzyma ją jeszcze na kilka dni...
Gdy w końcu dorwałem kota, od razu pobiegłem pod drzwi Carmen i je bezceremonialnie otworzyłem. To, co zobaczyłem, wstrząsnęło mną do głębi.
Carmen drżącymi rękami zbierała rzeczy i wrzucała je walizki. Łzy ściekały jej ciurkiem po twarzy. Na fotelu leżała jakaś dziwna klatka, pewnie jej pupilka. Tylko niemile uderzył mnie fakt, że była pusta...
- Wyjdź - usłyszałem nagle. Dziewczyna patrzyła na mnie z oburzeniem i starała się dyskretnie otrzeć łzy.
- Nie. Nie mam zamiaru stąd wyjść, dopóki nie otrzymam odpowiedzi na parę pytań.
- Nie odpowiem na nic - prychnęła.
- Chcesz się pobawić z Hernánem?
- Co? - zatkało ją.
- Czy. Chcesz. Się. Pobawić. Z. Hernánem. - powtórzyłem dobitnie - To mój kot.
Carmen nie odpowiadała, tylko patrzyła na mnie okrągłymi ze zdumienia oczami.
- No co? Ja się tylko pytam. Jeśli nie chcesz, to zrozumiem...
- Nie, chcę. Lubię koty...
Wobec tego, wsadziłem jej na ręce oburzonego Hernána i wyszedłem z pokoju.
- Zaraz wrócę! - krzyknąłem jeszcze z korytarza. Po chwili na cały budynek Akademii rozległo się bardzo głośne mruczenie. Hernán jest uroczy.
Ok, kot zajął się Carmen, to ja walę do Johnn’ego. Pewnie dalej siedzi w boksie i gada sam ze sobą lub z koniem... W sumie, na jedno wychodzi.
No, proszę, co za niespodzianka. Johnny nie był w boksie swojego konia, tylko... przed boksem! On to mnie naprawdę potrafi zaskoczyć.
- Heeej, Johnny, serce moje - wrzasnąłem - Mam propozycję nie do odrzucenia.
- Spadaj - warknął.
- Chcesz się pożegnać z Carmen czy nie?
- Pożegnać? - powtórzył Johnny ze zdumieniem.
- No, tak.
- Czemu pożegnać? - ach, ten podejrzliwy ton!
- Wyjeżdża. Gdy jeszcze raz ją odwiedziłem, to płakała i wrzucała rzeczy do walizki. To jak, żegnasz się czy nie?
Johnny nie czekał. Pobiegł prosto do Akademii...
<Johnny?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz